2:3 na boisku, dym na trybunach
Mecz z 24 maja 2025, w którym Lechia Gdańsk przegrała z GKS Katowice 2:3, długo będzie się kojarzył nie z bramkami, a z tym, co działo się na trybunach. Na stadionie odpalono pirotechnikę — race i fajerwerki — przez co sędzia kilkukrotnie wstrzymywał grę, a spiker wzywał do zachowania bezpieczeństwa. Piłkarze wracali do gry przy kłębach dymu i huku, który na moment całkiem zagłuszał dopingu.
Nie ma tu przypadku. Oba kluby mają gorące, zorganizowane grupy kibiców i oprawy z pirotechniką nie są u nas zjawiskiem rzadkim. Problem w tym, że to nie jest dekoracja — to realne ryzyko dla zdrowia i płynności meczu. Gdy na sektorach pojawiają się race i rzymskie ognie, stewardzi i straż pożarna muszą reagować, a sędzia ma obowiązek przerwać spotkanie. Taki scenariusz zobaczyliśmy właśnie tego wieczoru.
Jeśli chodzi o boisko, wynik poszedł pod prąd nastrojom gospodarzy. GKS był skuteczniejszy, wykorzystywał przestrzeń po stratach i potrafił przetrwać momenty naporu rywala. Lechia miała swoje sytuacje, ale zbyt często oddawała inicjatywę w środkowej strefie i traciła kontrolę nad tempem. Ostateczne 2:3 oddaje obraz meczu, w którym detale i koncentracja w polu karnym zadecydowały.
Na ten moment brak potwierdzonych informacji o osobach poszkodowanych w wyniku użycia pirotechniki. Służby zabezpieczające mecz zadziałały według procedur: wygaszanie ognisk ognia, korytarze bezpieczeństwa, komunikaty do kibiców. Każda taka interwencja to jednak test organizacyjny — od liczby stewardów, przez pracę operatorów monitoringu, po decyzje sędziego i delegata.
Przepisy są jasne. Ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych zakazuje wnoszenia i używania środków pirotechnicznych na stadionie. Za incydenty grożą konsekwencje karne dla sprawców, a dla klubów — dyscyplinarne: kary finansowe, zamknięcie sektora, a w skrajnym przypadku mecz bez publiczności. W praktyce, po takich wydarzeniach Komisja Ligi lub Komisja Dyscyplinarna PZPN sięga po nagrania, raport delegata i opinie policji, a potem orzeka.
W Polsce temat pirotechniki wraca jak bumerang. Kibice mówią o tradycji i widowisku, organizatorzy o bezpieczeństwie i odpowiedzialności. Statystyki z ostatnich sezonów pokazują, że kary za odpalenie rac regularnie idą w setki tysięcy złotych w skali rozgrywek. To mocny sygnał, ale bez egzekwowania przepisów przy wejściach, lepszych kontroli i realnej identyfikacji sprawców — niewiele się zmieni.
Co grozi klubom i co wydarzy się teraz
Po meczu rozpoczyna się standardowa procedura. Delegat sporządza raport, sędziowie uzupełniają protokół o przerwy w grze i przyczyny, a operatorzy wycinają materiał z kamer. Na tej podstawie komisja dyscyplinarna wszczyna postępowanie. Równolegle klub analizuje organizację spotkania: ciągi komunikacyjne, strefy buforowe, pracę stewardów, listę przedmiotów zatrzymanych przy bramkach.
- Zabezpieczenie zapisu monitoringu i identyfikacja osób odpalających pirotechnikę.
- Raport delegata i notatki służb porządkowych oraz straży pożarnej.
- Postępowanie dyscyplinarne w PZPN/Komisji Ligi i możliwe kary.
- Decyzje organizacyjne klubów: dodatkowe kontrole, wzmocnienie stref buforowych, dialog z grupami kibicowskimi.
W tle jest jeszcze kwestia wizerunku. Sponsorzy nie lubią obrazków z dymem i przerwami w grze. Telewizja musi tłumaczyć widzom zastój na antenie, a trenerzy po meczu odpowiadają na pytania o race zamiast taktyki. Dla samych piłkarzy to też zakłócenie rytmu: chłodniejsze mięśnie, trudniejszy powrót do intensywności i ryzyko mikrourazów po restarcie.
Co można zrobić lepiej? Po pierwsze, egzekwować zakaz pirotechniki przy wejściach — skanery, pat-downy, bramki o większej czułości i selektywne kontrole stref wysokiego ryzyka. Po drugie, realna identyfikacja sprawców i indywidualne kary, zamiast odpowiedzialności zbiorowej, która budzi bunt. Po trzecie, rozmowa z liderami grup kibicowskich: gdzie kończy się oprawa, a zaczyna zagrożenie dla innych.
Sportowo ten wieczór należał do GKS, ale narrację skradły trybuny. Wynik 2:3 ląduje w tabelach, a klubowe gabinety szykują się na decyzje dyscyplinarne. Na kolejne mecze kibice przyjdą jak zawsze — z emocjami. Chodzi o to, by nie przynosili też ognia.
Napisz komentarz